Słyszeliśmy,
że stał się pan właścicielem Widzewa? Andrzej Grajewski:
Dziś odbyły się w tej sprawie rozmowy, ale
ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła. Jej
sfinalizowanie nastąpi w najbliższy czwartek. Muszę
tutaj powiedzieć, że duże zrozumienie do przejęcia
przeze mnie Spółki Piłkarskiej Widzewa wykazali dwaj
inni jej główni współudziałowcy - Andrzej Pawelec i
Ismat Koussan.
W ubiegłym roku, o tej
porze, zaprzeczał pan w rozmowie z nami, że ma pan
zamiar wykupić akcje Widzewa od pozostałych
akcjonariuszy. Powiedział pan wówczas: "Nie jestem
aż tak bardzo bogaty." Co się od tamtej pory
zmieniło?
Trzeba było ratować klub. Na skutek nadmiernych
wydatków, ponad możliwości finansowe Spółki, popadł
on w głęboki kryzys organizacyjno-materialny, znalazł
się na krawędzi upadku. Okazało się, że wielowładza
do niczego dobrego nie prowadzi. Zdecydowałem więc, dla
dobra klubu, z którym związany jestem, nie tylko
uczuciowo, od wielu lat, aby samodzielnie nim kierować.
Na dłuższą metę sam obciążeń finansowych nie
udźwignę, dlatego postaram się o pozyskanie sponsora.
Niektórzy twierdzą,
że nie da się kierować klubem piłkarskim na
odległość. Pan na stałe mieszka przecież w
Niemczech...
Ale jestem bardzo częstym gościem w Polsce, przede
wszystkim w Widzewie. Nic co widzewskie nie było i nie
jest mi obce. Trzeba tylko ustawić odpowiednich ludzi do
wykonywania uzgodnionych zaleceń i tym samym
administracyjnego zarządzania klubem. Na takich zasadach
działają przecież międzynarodowe koncerny.
Przejmuje pan Spółkę
z dużym obciążeniem finansowym.
I w związku z tym trzeba będzie dołożyć wiele
starań, aby wyjść z głębokiego dołka. Będe
zmuszony podjąć kilka niepopularnych decyzji, przede
wszystkim zdyscyplinować wydatki. Nie można dłużej
żyć ponad stan. To do niczego dobrego nie proadzi.
Wydatki na polską piłkę nożną nie są adekwatne do
poziomu, jaki ona reprezentuje.
Czy to oznacza, że
rozpocznie pan po zakończeniu sezonu wyprzedaż
najlepszych piłkarzy?
Nikogo nie chcę się pozbywać. Odejdą tylko ci,
którzy siedzą na przysłowiowych walizkach, nie czują
się z klubem związani sercem, ale tylko patrzą na
niego przez pryzmat zarobionych pieniędzy.
|