

|
Połowę czasu z dwóch ostatnich
sezonów poświęcił pan na leczenie kontuzji. Podobno takie problemy kształtują
charakter zawodnika. Czy to prawda?
Zbigniew Czajkowski: Dwa
razy z rzędu pauzowałem całą rundę jesienną. Gdy miałem 18 - 20 lat, nie zdawałem
sobie sprawy co naprawdę znaczy kontuzja. Teraz już wiem jak czuje się piłkarz, który
nie może grać przez pół roku albo dłużej. Dochodzenie do pełnej sprawności to
strasznie ciężka i monotonna praca. Cały czas trzeba mozolnie wykonywać te same ćwiczenia.
Ostrożnie, by nie zmarnować wysiłku lekarza, który przeprowadził operację. Normalny
trening piłkarski stanowi w porównaniu z tym prawdziwą przyjemność.
I nie
miał pan chwil zwątpienia?
W marcu 1997 roku, kiedy byłem jeszcze zawodnikiem Zagłębia, doznałem
naderwania więzadeł prawego kolana, miałem też problemy z łątkotką. To był mój
pierwszy poważny uraz, więc nie zdawałem sobie sprawy z jego konsekwencji. Dopiero gdy
grając w Widzewie, doznałem następnej kontuzji, zerwania więzadeł, miałem dość
wszystkiego. Ciągle tylko te zajęcia rehabilitacyjne... Ale fizykoterapeuta, Piotr
Ptaszek, z którym ciężko przepracowałem sześć miesięcy, zawsze mi powtarzał: Musi
być dobrze i będzie... Wyszedłem z tego trudnego okresu silniejszy psychicznie. A
odpowiednie nastawienie psychiczne stanowi połowę sukcesu. Trzeba być twardym, szczególnie
w sytuacji, w jakiej ja się znalazłem. Teoretycznie byłem zawodnikiem Zagłębia Lubin,
bo skończył się mój okres wypożyczenia do Widzewa. Ale nikt mnie nie chciał. I nawet
potrafię to zrozumieć. Jaki klub zainteresuje się zawodnikiem, który ma kolejną poważną
kontuzję? Zagłębie mi nie płaciło. Widzew też nie, skoro nie byłem jego piłkarzem.
Dobrze, że miałem jakieś oszczędności. Ale nie bardzo wiedziałem, co robić.
Czy
opuszczenie Lubina nie było błędem?
Gdy przechodziłem do Zagłębia w 1994 roku, z Chrobrego Głogów,
chciałem grać w pierwszej lidze. To było wtedy dla mnie najważniejsze. Musiałem zacząć
pracować na swoje nazwisko. Co było potem? Trzy zmarnowane lata.
Chyba
trochę pan przesadził?!
Gdy ktoś to przeczyta, pewnie powie, że Czajkowskiemu odbiło. Ale
przecież to była nieustanna walka o utrzymanie. Trzynaste - czternaste miejsce na wiosnę
i zaczynała się nerwówka. Każdy mecz był meczem o życie. Trener wchodził do szatni
i powtarzał na odprawie, że musimy wygrać, bo jak nie to... Już wszyscy mieli dość.
Ciągle tylko walka o utrzymanie.
Jaka ciągła
walka o utrzymanie, jeśli w 1995 roku Zagłębie grało w Pucharze UEFA?
Raz, gdy trenerem był Wiesław Wojno, udało nam się awansować do
europejskich pucharów i zagrać ze słynnym Milanem. Ja zresztą nie wystąpiłem w tym
meczu. Miałem mały zatarg z panem Wojno, który wtedy nie był już trenerem Zagłębia,
ale do Mediolanu pojechał. Mieszkał w hotelu w jednym pokoju z nowym szkoleniowcem i mówił
mu, co ten ma robić. Dokonał trzech zmian. Wpuścił na boisko zawodników, którzy nie
powinni występować nawet w III lidze. A ja przesiedziałem na ławce rezerwowych. To długa
historia, temat na osobny tekst. Ten występ w Pucharze UEFA był prawdziwym cudem boskim.
Później sytuacja szybko wróciła do normy.
I
dlatego postanowił pan odejść z Zagłębia?
Do Łodzi ściągnął mnie trener Franciszek Smuda. Chciał, żebym
przeszedł do Widzewa już wcześniej, na początku 1997 roku, ale miałem jeszcze ważny
kontrakt z Zagłębiem. Później nie zrezygnował ze mnie, mimo że doznałem kontuzji.
Stawiłem się w Łodzi pierwszego lipca, a już piętnastego zostałem zoperowany. Do końca
1997 roku przechodziłem rehabilitację, a na wiosnę zacząłem grać.
Czyli
to była inwestycja ze strony Widzewa?
Jestem za to wdzięczny. Powiem szczerze, że nie wiem, czy zdecydowałbym
się zaangażować kontuzjowanego zawodnika, gdybym był trenerem albo prezesem tego
klubu. Nie ma przecież pewności, czy piłkarz po wyleczeniu kontuzji będzie się
jeszcze nadawał do gry. Ja znalazłem się w takiej sytuacji dwa razy. Na jesieni ubiegłego
roku w Lubinie nikt mnie nie chciał. Trener Łazarek powiedział, że w Łodzi też
nie jestem mu potrzebny, bo stawia na zdrowych piłkarzy, choć zacząłem już biegać i
wykonywać proste ćwiczenia. Na szczęście w Widzewie pojawił się Marek Dziuba.
Zawodnicy podpowiedzieli mu, że jest taki zawodnik, który właśnie wyleczył kontuzję
i kończy zajęcia rehabilitacyjne. Namówili trenera, żeby zobaczył mnie na treningu.
Działacze z Lubina radzili mi, żebym znalazł sobie jakiś klub w II lidze, bo w Łodzi
nie mam szans, by występować w podstawowym składzie. Ale ja postanowiłem zaryzykować.
Widzew to klasowy zespół. Moim zdaniem łatwiej po dłuższej przerwie wkomponować się
w tak dobrą drużynę, niż walczyć z inną o utrzymanie w lidze. Nie bałem się
rywalizacji i chyba mi się to opłaciło. Widzew ma realną szansę, by grać w
europejskich pucharach w przyszłym sezonie.
Nie będzie
to wcale takie proste!
Wystarczy prześledzić wyniki naszego zespołu na wiosnę - cztery
pierwsze kolejki i cztery wygrane. Jeśli dodać do tego jesienne mecze ligowe i spotkania
Pucharu Polski, okaże się, że Widzew odniósł 9 zwycięstw z rzędu. Na pewno nie
przez przypadek. Ta drużyna ma ogromny potencjał. Tworzą ją zawodnicy potrafiący grać
w piłkę. Lech też jest mocny, choć ma młody zespół. Znam trenera Topolskiego, który
pracował kiedyś w Lubinie. Uważam, że wie jak poukładać drużynę. Na Legię również
należy uważać. Posiada szeroką i wyrównaną kadrę. Widzew nie ma tylu klasowych
zawodników, może najwyżej dwunastu - trzynastu. Ale za to najlepszych w Polsce! Nawet
Wisła, choć jest potentatem finansowym, pod tym względem nie może sie z nami równać.
A poza tym - w Widzewie jest wyjątkowa atmosfera.
Takim
sloganem częstują dziennikarzy wszyscy zawodnicy po zmianie klubu!
Trener Smuda przez trzy lata potrafił dogadać się z chłopakami, choć
sytuacja finansowa nie była za wesoła. W jakim innym klubie byłoby to możliwe? Ja
zawodnikom Widzewa sporo zawdzięczam. Wstawili się za mną u trenera. Dzięki temu mogę
dalej grać w tym klubie. Znów zostałem wypożyczony z Zagłębia. Podpisałem na razie
umowę na rok. Potrafię zrozumieć, że klub ostrożnie do tego podchodzi. Miałem zbyt
poważne kontuzje, by Widzew mógł zaryzykować i od razu zaproponować mi dłuższy
kontrakt. Jeśli okaże się, że jestem przydatny do drużyny, wtedy będzie musiał zapłacić
Zagłębiu określoną sumę za mój definitywny transfer. Na razie jestem szczęśliwy,
że znów mogę normalnie grać. |