Podobno dostał
pan ofertę z Wisły Kraków? ARTUR WICHNIAREK:
Tak, ale na razie się tam nie wybieram.
Dlaczego? Przecież to
najsilniejszy i najbogatszy obecnie polski klub?
Mam do czerwca kontrakt z Widzewem. Tutaj się dobrze
czuję i chcę wiosną grać. Może później pomyślę o
transferze.
Kto jest właścicielem
pańskiej karty zawodniczej: Widzew czy Andrzej
Grajewski?
Widzew mówi, że ma moją kartę i Grajewski też
mówi, że ma moją kartę. Prawda zaś prawdopodobnie
leży pośrodku. Sam nie wiem, kto ma do mnie prawa. Nie
interesuje mnie to specjalnie, bo nikt za moimi plecami
nie może mnie sprzedać. To ja będę podpisywał
kontrakt.
Czy to nie jest stresujące,
że ktoś próbuje pana sprzedać, mimo że pan nie chce?
Na razie nikt mną nie handluje. Są jakieś oferty,
ale ja nie chcę nigdzie odchodzić. Cieszę się jednak,
że jest zainteresowanie mną ze strony klubów.
Powtarzam jeszcze raz, że na każdy transfer ja muszę
wyrazić zgodę.
W Widzewie jednak nie płacą
na czas, wciąż są spore zaległości. Dlaczego więc
chce pan tutaj zostać?
Na pewno Wisła zapewniłaby jakąś stabilizację
finansową, ma ciekawy zespół i powinna osiągnąć
sukces. Jednak nie chcę odchodzić z Widzewa. Tutaj
faktycznie nie płacą, ale jest tak dobra atmosfera, że
ciężko podjąć decyzję o przejściu do innego klubu.
Czym różni się atmosfera w
Widzewie od tej w Lechu Poznań czy Aluminium Konin,
gdzie wcześniej pan grał?
Nie ma porównania. Tutaj nie ma grup, podgrupek,
wszyscy trzymają się razem. W Lechu czy Aluminium nie
było takiego monolitu. W Widzewie nie płacą na czas,
są zaległości, ale my nie chcemy strajkować.
Tymczasem słyszymy, że gdy w innych zespołach nie
dostają pieniędzy, ciągle są protesty, groźby,
zawodnicy nie wychodzą na treningi, nie chcą grać. My
zaś jesteśmy profesjonalistami i na takie, a nie inne
nasze zachowanie wpływa właśnie atmosfera w drużynie.
Od kilku lat był pan
uważany za wielki talent, który jednak nie spełnia
oczekiwań. Co spowodowało przemianę?
Ja też długo oczekwiałem takiej ekspolzji formy
i... doczekałem się w tej rundzie. To wzięło się
stąd, że wreszcie zacząłem grać jako napastnik. W
poprzednich sezonach byłem wystawiany na pozycji lewego
pomocnika. Na boku pomocy trzeba wracać do obrony, a to
nie jest moja najsilniejsza strona. Głośno mówiłem,
że mi to nie odpowiada, ale niestety, trenerzy nie
chcieli słuchać. Teraz chyba muszą przyznać, że
drużyny dużo traciły. Pomógł mi trener Łazarek,
który już w Koninie poznał się na moich
umiejętnościach. Po przyjściu do Widzewa znów dał mi
szansę, a ja ją chyba w pełni wykorzystałem.
Na początku kariery nie był
pan jednak napastnikiem.
Tak, zaczynałem od gry w drugiej linii, ale w
środku, za napastnikami. W drużynie juniorów Lecha,
która zdobyła mistrzostwo Polski, też występowałem w
ataku.
Kto więc wymyślił, że
będzie pan lewym pomocnikiem?
Gdy trafiłem do pierwszej drużyny Lecha, byłem
próbowany w napadzie. Wtedy jednak była duża
konkurencja. W Lechu występowali przecież Mirek
Trzeciak, Jurek Podbrożny i Jacek Dembiński. Ciężko
było się przebić, więc zostałem wypożyczony do
Konina. Po powrocie trafiłem na lewą pomoc. Trener
stwierdził, że woli, bym grał w drugiej linii, niż
siedział na ławce rezerwowych. Wtedy w ataku postawił
na Macieja Bykowskiego i Piotrka Reissa.
Przegrał pan z nimi
rywalizację?
Może nie tyle przegrałem, ile trener stwierdził,
że z całej trójki mam największe predyspozycje, by
grać na lewej pomocy. Bykowski i Reiss chyba by tam
sobie nie poradzili.
Czy gra na nielubianej
pozycji powstrzymała rozwój pana kariery?
Być może zwolniła. Ale są też plusy, bo mogłem
się czegoś nowego nauczyć. Nie ma co się nad sobą
użalać, bo najważniejsze, że wreszcie dostałem
swoją szansę.
Jest pan wychowankiem Lecha,
dlaczego zdecydował się pan na transfer do Widzewa?
Zawsze marzyłem o grze w Lechu i w końcu doczekałem
się. Odszedłem, bo nie mogłem dojść do porozumienia
z trenerem Pawlakiem.
Dlaczego?
Złapałem kontuzję, więc według trenera miałem
dochodzić do siebie na ławce rezerwowych. Uważałem,
że nie jestem aż tak słaby, żebym musiał siedzieć
na ławce. Dla mnie to byłaby strata czasu, bo przecież
grałem też w reprezentacji olimpijskiej. Występy w III
lidze spowodowałyby wypadnięcie z kadry. Postanowiłem,
że jeśli znajdzie się jakiś klub, to od razu
skorzystam z jego oferty. Trafił się Widzew, więc
przeniosłem się do Łodzi.
Wcześniej chciała pana
kupić Wisła.
Były rozmowy prezesów Wisły i Lecha, ale cena była
zbyt wysoka. Wówczas nie było jeszcze w Krakowie
Tele-Foniki. Później jednak szefowie Lecha obniżyli
cenę i trafiłem do Widzewa, z czego jestem bardzo
zadowolony.
Podobno pochodzi pan z
usportowionej rodziny.
Tak, ojciec grał w piłkę ręczną, nawet w
reprezentacji Polski.
Finansowo też był pan
zawsze niezależny?
Nigdy nie musiałem martwić się o pieniądze. Być
może trochę mi to pomogło w karierze. Ojciec zajmuje
się biznesem. Powtarzał mi jednak zawsze, że to w
Polsce bardzo trudne zajęcie, kosztujące mnóstwo
nerwów, stresów i wyrzeczeń. Mówił, że jeśli
kocham grać w piłkę i mogę z niej mieć pieniądze,
to najlepiej, jeśli poświęcę się futbolowi.
Kiedy postanowił pan zostać
zawodowym piłkarzem?
W czwartej klasie szkoły podstawowej rozpocząłem
treningi. Chciałem wcześniej, ale nie było drużyny,
która przyjmowałaby młodszych. Wyróżniałem się,
więc pomyślałem, że mogę spróbować zostać
piłkarzem.
Nie miał pan nigdy ochoty
rzucić futbolu?
Miałem okres zniechęcenia. Przez pół roku ciągle
odnawiała mi się kontuzja mięśnia dwugłowego. Byłem
załamany i chciałem nawet zakończyć karierę. Co się
wyleczyłem, po dwóch, trzech treningach uraz się
odnawiał.
Dlaczego?
Z powodu stanu zapalnego... migdałków. Wreszcie
trafiłem do mądrego lekarza, który zalecił ich
wycięcie. Pomogło. Wcześniej jednak inny lekarz
stwierdził, że nic się już nie da zrobic i powinienem
zakończyć karierę. Na szczęście nie posłuchałem.
A jak ze szkołą?
Nigdy nie miałem problemów z nauką. Skończyłem
liceum, zdałem maturę, zapisałem się na studia. Chyba
jednak sobie nie poradzę.
Można pogodzić wyczynowe
uprawianie futbolu ze studiowaniem?
Bardzo ciężko. Do nauki trzeba się przyłożyć, bo
co to za magister, który nic nie wie. Trzeba postawić
albo na piłkę, albo na naukę. Ja postawiłem na
piłkę. Ważne, że mam maturę i - odpukać - w razie
kontuzji zawsze mogę uczyć się dalej.
Po zakończeniu kariery
spróbuje pan jeszcze dalszej nauki?
Powiem szczere, że jeśli moja kariera piłkarska tak
się ułoży, że uda mi się zarobić trochę
pieniędzy, to chyba nie będzie mi się chciało.
Dlaczego Widzew po rundzie
jesiennej jest dopiero na piątym miejscu?
Zaczęło się od tego, że trener Pyrdoł bardzo źle
latem przygotował nas do sezonu. Później trener
Łazarek musiał w trakcie rozgrywek nadrobić
zaległości z okresu przygotowawczego. To się odbijało
na naszej grze, bo byliśmy trochę przemęczeni. Gdyby
jednak tego nie zrobił, to też bylibyśmy teraz na
piątym miejscu, tyle że od końca. Trener Dziuba dał
nam trochę luzu, więc złapaliśmy świeżość i
zaczęliśmy wygrywać.
Nie można było zrobić tego
wcześniej?
Trener Łazarek nie wyczuł tego na czas. To był jego
błąd, który zaważył na tym, że musiał odejść z
Widzewa.
Podobno jest pan jedynym
piłkarzem w Widzewie, który nie mówi źle o trenerze
Łazarku?
Bo nie mogę powiedzieć źle. Postawił na mnie jako
napastnika i już za to jestem mu bardzo wdzięczny. Nie
miałem problemu z dogadaniem się z nim. Trzeba jednak
utożsamiać się z zespołem. Wracając jednak do
trenera, to nie wystarczy dogadywać się z jednym czy z
dwoma zawodnikami, ale z całym zespołem. Albo
przynajmniej z jego szkieletem, najbardziej
doświadczonymi i najlepszymi zawodnikami. Niestety,
trener Łazarek nie potrafił dojść do porozumienia z
większością graczy, więc musiał odejść.
Z trenerem Dziubą można sie
porozumieć?
Wyniki mówią, że tak. Zobaczymy, jak będzie nam
szło wiosną, po przepracowaniu zimowego okresu
przygotowawczego. Dopiero wtedy będzie można
właściwie ocenić pracę trenera Dziuby.
Odejdźmy od sportu. Jakie
jest pana hobby?
Kino. Staram się oglądać wszystkie premiery. Czytam
też książki.
Ulubiony film?
"Zostawić Las Vegas".
Przeniósł się pan z
Poznania do Łodzi. Nie tęskni pan za rodziną,
przyjaciółmi?
Teraz jest już lepiej, ale wcześniej trochę
przeżywałem rozłąkę. Być może zaważyło to na
mojej dość długiej aklimatyzacji w Widzewie. Byłem
sam w nowym mieście, bez narzeczonej. Nie wiedziałem,
co z sobą zrobić, jak spędzać wolny czas. Teraz
przyjechała narzeczona, kupiliśmy sobie pieska i coś
zaczęło się dziać. Mam wreszcie jakąś
stabilizację.
Jak został pan zaakceptowany
w drużynie Widzewa? Nie było pretensji, że zabiera pan
komuś miejsce w składzie?
Jeśli w Widzewie ktoś wywalczy sobie miejsce w
podstawowym składzie, to wiadomo, że musi posiadać
jakieś umiejętności. W tym klubie nikt nie gra na
kredyt. Tutaj są niemal sami reprezentanci Polski, więc
żeby grać, trzeba umieć więcej niż potrzeba do
występów w innych polskich drużynach. Koledzy
przekonali się, że nie osłabiam zespołu, przeze mnie
nie przegrywaliśmy meczów, a jesienią kilka moich
bramek decydowało o punktach. To też chyba przekonało
chłopaków o mojej wartości.
Czasami sprawia pan wrażenie
nie w pełni skoncentrowanego. Niektórzy mówią nawet o
"wodzie sodowej".
Tak, to jest mankament, nad którym muszę pracować.
Napastników rozlicza się z bramek, dlatego wychodzę na
mecz z przekonaniem, że muszę trafić do siatki. Gdy mi
się to raz czy drugi uda, mam komfort psychiczny, jestem
z siebie zadowolony. Wtedy przychodzi rozluźnienie,
które sprawia, że brakuje mi koncentracji. Będę nad
tym dużo pracował i postaram sie wszystko
wyeliminować.
W spotkaniu z Polonią
Warszawa nie wykorzystał pan rzutu karnego.
Miałem wtedy szansę na pierwszy w karierze
hat-trick. Podszedłem do jedenastki troszeczkę
lekceważąco. Było to przy wyniku 3:0, a więc
zwycięstwo było nie zagrożone. Przestrzeliłem i dużo
straciłem, bo karne to łatwe gole. Gdybym strzelał
wszystkie, to terazm miałbym na koncie nie 11 goli, ale
kilka więcej i byłbym samodzielnym liderem klasyfikacji
pierwszoligowych strzelców.
Jako jedyny z czołówki
polskich snajperów wszystkie gole zdobył pan z gry.
Tak, ale nie zostało to zauważone.
Przez kogo?
Choćby przez trenera pierwszej reprezentacji. Wszyscy
czołowi snajperzy dostali szansę debiutu w pierwszej
reprezentacji. Nie wiem, dlaczego mnie pominięto.
Myślę jednak, że jeśli wiosną dalej będę strzelał
gole, to trener Wójcik sobie o mnie przypomni. Prędzej
czy później przyjdzie mój czas.
Może na niepowołanie do
pierwszej reprezentacji wpływ ma porozumienie między
trenerami kadry olimpijskiej i pierwszej?
Prawdopodobnie tak jest. Lepiej grać w kadrze
olimpijskiej niż siedzieć na ławce rezerwowych w
pierwszej. Mecz ze Słowacją był jednak o pietruszkę,
dlatego szkoda, że nie dostałem szansy debiutu.
Czy polscy piłkarze zagrają
na olimpiadzie w Sydney? Na razie mieliście trochę
pecha, remisując z Bułgarią.
Ja wiem, czy pecha? Przecież PZPN założył, że
mamy zdobyć jesienią cztery punkty. Fakt, że mogliśmy
zdobyć sześć, bo w meczu z Bułgarami mieliśmy
przewagę. Niestety, nie wszystkie sytuacje można
wykorzystywać. Bułgarzy też mieli okazje. Mamy cztery
punkty i wciąż realną szansę awansu. Wszystko
rozstrzygnie się w Anglii, gdzie chcielibyśmy
przynajmniej zremisować. Pojedziemy jednak po wygraną.
Ten zespoł stać na to. Pomogłoby nam znalezienie
ostatniego stopera, bo Maciek Terlecki bardziej przyda
się w pomocy. Wyleczy się Marek Saganowski, więc kadra
ma przed sobą dużą przyszłość.
Ma pan w drużynie pewne
miejsce. Czy to pomaga?
Na pewno było tak jesienią, ale wiosną wszystko
może się zmienić. Każdy przecież czeka na swoją
szansę.
Na co stać Widzew w tym
sezonie?
Żeby walczyć o drugie miejsce, które da
prawdopodobnioe prawo gry o Ligę Mistrzów. Jest na to
realna szansa, więc trzeba ją wykorzystać.
Kto będzie najgroźniejszym
rywalem?
Na pewno Legia, która kiedyś wreszcie musi
przełamać kryzys. Oby im nie minął. Będzie
się liczył też Górnik Zabrze i być może Lech.
W ataku Widzewa wzrośnie
rywalizacja, bo wróci Marek Citko?
Nie boję się walki o miejsce. Zdrowa rywalizacja
jest potrzebna każdemu zawodnikowi, bo zmusza do
podnoszenia umiejętności. Mirek Szymkowiak będzie
równie przydatny w drugiej linii, bo nikt tak nie
potrafi dośrodkować jak on.
Chciałby pan sprawdzić się
w dobrym klubie zagranicznym?
Na razie się nad tym nie zastanawiałem. Mam jeszcze
czas. Do najbliższej olimpiady chciałbym zostać w
Polsce. Później może bym się zdecydował, ale tylko w
razie superoferty.
A do przeciętnej drużyny na
Zachodzie?
Na pewno nie. Lepiej grać w najlepszym klubie w
Polsce niż w przeciętnym za granicą. Jeśli w czerwcu
Widzew nadal będzie silną drużyną i wywalczy prawo
gry w europejskich pucharach, to zostanę. Muszą
zniknąć jednak zawirowania, takie jak są teraz.
Co pan będzie robił w
grudniu, kiedy nie ma treningów?
Wyjadę do Poznania i będę się starał zapomnieć
trochę o piłce. Nie znaczy to, że nie będę nic
robił. Będę trenował indywidualnie, biegał, grał z
ojcem w tenisa. Nie można przecież przez miesiąc
opychać się jedzeniem i oglądać telewizję.
|