Pod koniec
poprzedniego sezonu podjął pan decyzję o definitywnym
rozstaniu z Widzewem Łódź, twierdząc, że tylko
przeprowadzka do Wisły Kraków może korzystnie
wpłynąć na dalszy rozwój kariery. Dlaczego po kilku
tygodniach zmienił pan zdanie i powrócił do Widzewa? MAREK CITKO:
Zanim nabawiłem się kontuzji, przy różnych okazjach
powtarzałem, że z Widzewa nie mam zamiaru dokądkolwiek
odchodzić. Możliwości zmiany klubu nie brałem pod
uwagę także wtedy, gdy rozpocząłem żmudny proces
leczenia urazu. Jednak mijały kolejne miesiące i coraz
bradziej utwierdzałem sie w przekonaniu, że dla
działaczy Widzewa mój los stał się obojętny. I
właśnie sposób, w jaki zostałem przez nich
potraktowany uświadomił mi, że w tym klubie nie mam
już czego szukać. Z Wisłą trenowałem prawie dwa
miesiące. Jednak kiedy prezes Widzewa, Andrzej Pawelec,
zatalefonował do mnie z propozycją, żebym wrócił do
Łodzi - długo sie nie zastanawiałem.
Rzadko spotykana lojalność.
Widzew przed sezonem 1998/99 nawet nie zgłosił pana do
pierwszoligowych rozgrywek!
Jestem chrześcijaninem, więc potrafię ludziom
wybaczać. Z własnych pieniędzy musiałem finansować
koszt leczenia kontuzji i na dodatek pewnie niektórzy
działacze Widzewa nie wierzyli, że kiedykolwiek
powrócę na boisko. Byłem więc klubowi nieprzydatny.
Ale kiedy prezes Pawelec mnie przeprosił i zaproponował
podpisanie kontraktu z Widzewem, mój żal minął.
A może szefowie Wisły
Kraków nie potrafili uzgodnić z panem warunków
kontraktu i dlatego wrócił pan do Widzewa?
Rozmowy z właścicielami Tele-Foniki rzeczywiście
nie były łatwe. Obie strony stawiały warunki, ale w
pewnych sprawach osiągnęliśmy kompromis. Bardziej
skomplikowane były pertraktacje między działaczami obu
klubów. Jednak nawet w lipcu i sierpniu z Widzewa tak
naprawdę odchodzić nie chciałem. W tym klubie i w
Łodzi czuję się najlepiej.
Czyli mam rozumieć, że
trenował pan z piłkarzami Wisły głównie dlatego, by
wstrząsnąć sumieniem prezesa Pawelca?
Chciałem nadal pracować z trenerem Franciszkiem
Smudą. Ale też... nie miałem innego wyjścia! Mój
kontrakt z Widzewem wygasł dużo wcześniej, przez ponad
rok nie otrzymywałem żadnych świadczeń finansowych.
Byłem poza kadrą pierwszego zespołu, więc nawet nie
miałem gdzie trenować.
I wystarczył jeden telefon
prezesa, by pan - jak na skrzydłach - powrócił do
Widzewa? Jakie miał pan gwarancje, że obietnice
Andrzeja Pawelca akurat tym razem nie okażą się
czekiem bez pokrycia?
Pieniądze nie były tu najważniejszym agrumentem.
Prezes Pawelec zadeklarował, że ureguluje część
zaległości, pokryje wydatki jakie poniosłem w związku
z leczeniem kontuzji. Zresztą moje oczekiwania finansowe
wobec Widzewa także nie były zbyt wygórowane.
Doszliśmy do porozumienia. We wrześniu podpisałem z
prezesem umowę. Ustaliliśmy, że mój kontrakt będzie
obowiązywał do końca czerwca przyszłego roku.
Czyli jednak - mimo całej
sympatii do Widzewa - wolał pan dmuchać na zimne i nie
podpisywać długoterminowego kontraktu...
Nie wiem, co jeszcze może się wydarzyć do
czerwca... Co będzie później? Zobaczymy. Nie
wykluczam, że umowę przedłużymy.
A jeżeli klub znowu nie
wywiąże się ze zobowiązań wobec pana? A propos - czy
jesienią piłkarze Widzewa otrzymywali wypłaty pensji i
premii na bieżąco?
Były i nadal są opóźnienia, ale zdążyliśmy się
do nich przyzwyczaić. Mnie jednak zależało głównie
na grze w Widzewie. Tu mam kolegów i życzliwych
kibiców, którzy cierpliwie oczekują na mój powrót do
dawnej dyspozycji fizycznej. Natomiast w Krakowie pewnie
już jesienią wymagaliby ode mnie gry na sto procent
możliwości. Poza tym z Widzewa żaden liczący się
zawodnik nie odszedł. A przecież latem spekulowano, że
wkrótce z klubem pożegna sie połowa zespołu.
Skoro wspomniał pan o
powrocie do dawnej dyspozycji, to zapytam czy przypadkiem
nie pospieszył się pan z powrotem na ligowe boiska?
We wrześniu na własną odpowiedzialność
wystąpiłem w meczach przeciwko Pogoni Szczecin i
Zagłębiu Lubin. Łącznie zagrałem 40 minut i nie
czułem się najlepiej. Miałem zaległości w
przygotowaniu szybkościowym, nie wytrzymywałem
kondycyjnie. Lekarz twierdził, że wtedy nie byłem
gotowy do gry nawet przez kilka minut. Po spotkaniu z
Zagłębiem Lubin postanowiłem przez miesiąc
intensywnie popracować nad poprawą wytrzymałości i
motoryki.
A czy odczuwa pan jeszcze
ból w kontuzjowanej nodze?
Nie. Od kilku już miesięcy noga jest całkowicie
wyleczona. Musiałem jednak zadbać o przywrócenie
pełnej sprawności mięśni, a także o znaczne
zwiększenie wydolnosci płuc.
Pod koniec października
znowu zagrał pan przez 10 minut w meczu przeciw Lechowi,
później w spotkaniu 1/8 finału Pucharu Polski z
Groclinem i strzelił nawet gola. Czy wtedy także
wystąpił pan na własną prośbę?
Nie. Na przykład na boisku w Grodzisku już czułem
się dobrze. Pół godziny gry przeciw Groclinowi
sprawiło mi dużą frajdę. Cieszyłem się ze zdobtej
bramki, bo przywróciła mi wiarę w sens walki o powrót
na boisko. W derby Łodzi zaliczyłem raptem dwie minuty
gry, ale za to w ostatnim meczu jesieni przeci Amice we
Wronkach nie tylko zdobyłem pierwszą, po
półtorarocznej przerwie w lidze bramkę, lecz na
dodatek grałem tam aż 75 minut! Myślę, że w połowie
listopada w 80% udało mi się odbudować zaległości w
przygotowaniu fizycznym.
Czyli w przerwie zimowej
będzie pan trenował na równi z pozostałymi
zawodnikami Widzewa, już bez dodatkowych zaleceń
lekarza?
Tak. Nie ukrywam, że z dużymi nadziejami
przystąpię do zimowych przygotowań. Liczę, że od
początku rundy wiosennej będę już mógł grać od
pierwszej do ostatniej minuty.
Czy to oznacza, że wróci
pan także do formy sprzed 2 lat, demonstrowanej w
meczach Widzewa w Lidze Mistrzó i w spotkaniu Anglia -
Polska na Wembley?
Przerwa spowodowana leczeniem kontuzji negatywnie
wpłynęła jedynie na moją dyspozycję fizyczną. Nie
zapomniałem na czym polega gra w piłkę. Umiejętności
techniczne pozostały. Zdaję sobie sprawę, że
niektórzy już spisali mnie na straty. Może bramki,
jakie zdobyłem w meczach z Groclinem i Amiką dowodzą,
że malkontenci nie mieli racji?
Ale wciąż wielu kibiców w
Polsce zadaje sobie pytanie, czy wiosną Marek Citko
będzie tym samym Markiem Citko, którego zapamiętali z
jesieni 1996 roku?
Odpowiem krótko - będzie! Innego rozwiązania sobie
nie wyobrażam. Psychicznie czuję się bardzo dobrze, bo
koszmar wreszcie się skończył. Zbyt wiele czasu już
straciłem, żeby cieszyć sie tylko z powrotu na boisko.
Za bardzo jestem głodny sukcesów!
|