Powrót do "Widzew Łódź"

Gra w Widzewie już 11 lat. Jest jednym z najlepszych polskich obrońców. Zdobył srebrny medal olimpijski, grał w Lidze Mistrzów, a ostatnio wrócił do reprezentacji Polski.

Mimo pojawiających się od kilku lat informacji, że odejdzie z Widzewa - wciąż broni barw łódzkiej drużyny. A ochotę na Łapińskiego miały naprawdę wielkie kluby. I z Polski (Wisła) i z zagranicy (AS Roma, Liverpool).

JAROSŁAW BIŃCZYK: Wybierze się Pan w końcu za granicę?

TOMASZ ŁAPIŃSKI: Nie chcę o tym rozmawiać.

Ile klubów proponowało Panu transfer?

Nie wiem, nie liczyłem.

Dlaczego odrzucił Pan ofertę West Ham United, który oferował 1,6 mln funtów?

Ja wcale nie palę się do wyjazdu z Łodzi. Poza tym, jeśli miałbym się zdecydować, musiałbym otrzymać konkretną ofertę: gdzie, jak i za ile. Nie interesują mnie żadne sprawdziany, czy tygodniowe testy.

Traci Pan w ten sposób dużo pieniędzy?

Może i tak, ale ja jestem Polakiem i najlepiej czuję się w Polsce. Wyjazd za granicę to duże ryzyko. A jakie z tego korzyści? Że daje więcej pieniędzy. A reszta opowieści o powiększaniu doświadczenie, podnoszeniu umiejętności to zwykłe mydlenie oczu.

Jest Pan negatywnie nastawiony do transferu?

Być może jestem pesymistą, ale w moim przypadku pieniądze to nie wszystko.

Nie chciałby Pan sprawdzić się w takiej silnej drużynie jak Liverpool?

A czy ja jestem królikiem doświadczalnym, żebym się musiał sprawdzać?

Przyjąłby Pan ofertę Wisły Kraków?

Tak, gdyby się kluby dogadały.

Gdyby jednak oferta Liverpoolu byla konkretna, to na Wyspach Brytyjskich zarobiłby Pan dziesięć razy więcej niż w Krakowie.

No i znów wracamy do pieniędzy, a nie one będą decydowały o tym, gdzie będę grał.

Czuje się Pan na siłach zagrać w Anglii?

Na pewno, choć są tam dużo większe obciążenia i łatwiej o kontuzję.

Kiedyś Tomasz Łapiński miał w reprezentacji Polski kłopoty. Teraz się one skończyły?

To nie były żadne kłopoty. Trener Antoni Piechniczek nie widział mnie w swojej kadrze, a później odwracał kota ogonem. Przypominam, że gdy grałem w Lidze Mistrzów, ani razu nie dostałem powołania. Później trener opowiadał, że on mnie nie chce, a ja się nie zgadzam. Ale teraz jest już wszystko dobrze.

Uda się osiągnąć dobry wynik na Wembley?

A dlaczego nie? Bułgarzy pokazali, że można. Szkoda tylko, że termin meczu nie jest najlepszy, bo w marcu Anglicy będą w pełni sezonu, a my będziemy dopiero zaczynali rundę wiosenną.

Podobno boi się Pan latać samolotami? Do Anglii pojedzie Pan samochodem, tak jak na Słowację?

Im dłużej latam, tym bardziej się boję. Z reprezentacją mieliśmy bardzo nieprzyjemny lot z Paragwaju. Turbulencja była tak duża, że do dziś pamiętam. Do Anglii jednak polecę.

Poprzedni trener Widzewa Wojciech Łazarek twierdzi, że to piłkarze, a więc i Pan, przyczynili się do jego dymisji.

Dziwię się, że tak mówi, bo dla trenera to nie jest powód do dumy, być zwolnionym przez zawodników. Jeśli nie może dogadać się z ludźmi, którzy są jego sprzymierzeńcami na drodze do sukcesów, świadczy to o jego złym podejściu do pracy.

Widać, że nie martwi Pana odejście trenera Łazarka...

Oczywiście, że nie. Nikt w Widzewie nie ukrywa, że współpraca zawodników i szkoleniowca nie układała się dobrze. Nigdy jednak nie dzwoniłem do prezesa i nie prosiłem o zmianę trenera.A tak wynika z wypowiedzi pana Łazarka.

Tuż przed dymisją rozmawiał Pan jednak z trenerem Łazarkiem.

Teraz myślę, że gdybym nie poszedł na rozmowę, nie byłbym posądzany na wpływanie na los trenera. Chciałem się pożegnać, a wyszło zupełnie inaczej.

Czy trener prosił o rozmowę?

Tak, i jako kapitan drużyny poszedłem. Powiedziałem o paru sprawach, które mi się nie podobały. Mówiłem jednak w swoim imieniu. Mówiłem też, że on jest trenerem i ma dużo większe doświadczenie ode mnie. Stwierdziłem też jasno, że nie będę mieszał się w sprawy szkoleniowe. Później przeczytałem, że trener Łazarek oskarżył mnie o mieszanie się do szkolenia.

Prezes Pawelec zapytał Was jednak o zdanie. Gdybyście powiedzieli, że chcecie dalej pracować z trenerem Łazarkiem, to on by został?

Wydaje mi się, że tak. Gdybyśmy twardo stanęli za trenerem. Prezes miał jednak zastrzeżenia do naszej gry i wyników, a nasze stosunki z trenerem nie układały się za dobrze. Dlaczego mieliśmy go bronić wbrew sobie i dobru drużyny?

Może jednak to Wy specjalnie nie przykładaliście się do gry?

Bzdura. Grając przeciwko trenerowi, gralibyśmy też przeciwko sobie. Zresztą gdyby nawet tak było, to powinniśmy robić to konsekwentnie, a nie jeden mecz wygrywać, a drugi przegrywać.

Podobno źródłem konfliktu było to, że Łazarek chciał odmłodzenia drużyny?

Drużyna pierwszoligowa nie jest po to, żeby uczyć grać w piłkę. Od tego są juniorzy czy rezerwy. Naszym zadaniem jest zdobywać punkty. A jeśli do niej ktoś wchodzi, to nie po to, żeby uczyć się na przykład techniki.

A może w ogóle baliście się cieżkiej pracy?

Powiem tylko tyle, że u trenera Smudy pracowaliśmy dużo ciężej niż ostatnio.

Podobno jednak obraziliście się na trenera Łazarka za zakaz palenia i picia piwa?

Jeśli nawet wcześniej piliśmy piwo i paliliśmy, to przecież mieliśmy wyniki. O co chodzi? Żeby była drużyna zdyscyplinowana i bez wyników czy rozpuszczona z wynikami?

Czy zmiana trenera zmoblilizowała Was do lepszej gry w meczu z Lechem?

To był szczególny mecz. Nie przeczę, że dużą rolę odegrała zmiana trenera, a także osoba prezesa Lecha [Andrzeja Grajewskiego - przyp.]. Z taktyką ustaloną przez trenera Dziubę mieliśmy więcej swobody na boisku. U pana Łazarka było inaczej. To, co nam wydawało się dobre, u niego było złe.

Na przykład?

Nie wolno było w tyłach długo rozgrywać piłki. A tak graliśmy wcześniej. To była drastyczna zmiana. Nikt na świecie nie wytrzyma nieustannej gry do przodu przez 90 min.

Widzew ma jeszcze szansę dołączenia do czołówki ligowej?

Na pewno, ale konieczne są zmiany organizacyjne w klubie.

1