Richard John Neuhaus* Niemal wszyscy zgadzają się z tym, iż postęp jest czymś dobrym. Jednak większość rzeczy, które w oczywisty sposób są dobre, po bliższym przyjrzeniu się ujawnia zdolność do wywoływania nieporozumień. Podobnie jest z pojęciem postępu, którego elementem jest idea postępu moralnego. Argumentując z najróżnorodniejszych pozycji, myśliciele zgadzają się, że nie istnieje nic bardziej charakterystycznego, de facto konstytutywnego dla nowoczesności, jak idea postępu. Bycie nowoczesnym opiera się na przekonaniu, iż historia "dokądś zmierza", przezwyciężając problemy i ograniczenia ludzkiej kondycji. Wśród osób o zsekularyzowanej umysłowości istnieje również niekwestionowane, choć mniej wyraźne przeświadczenie, że już samo zmierzanie dokądś oznacza, iż historia rozwija się w jakimś określonym kierunku. Postęp jest więc czymś więcej niż tylko zmianą; jest zmianą, która ma pewien cel. Ponieważ zmiana jest doświadczeniem, któremu trudno zaprzeczyć, pojawia się idea postępu jako sposób wyjaśniania tego doświadczenia. Jak można zauważyć, zmiana jest jedyną rzeczą, która się nie zmienia. Można by nawet powiedzieć, że zmiana jest komponentem pewnej ciągłości pozwalającej w ogóle mówić o "historii", i to jako o czymś odrębnym. Bez jednego zdarzenia, po którym następuje inne, a po nim jeszcze inne - innymi słowy bez zmiany - nie byłoby historii. Równocześnie mówi się, iż historia jest z konieczności uwarunkowana, co oznacza, iż to, co się dzieje, nie dzieje się w sposób konieczny. Takie są właśnie niektóre pojęciowe osobliwości zawarte w idei postępu. Rutynowo powtarza się, iż nasz wiek jest wiekiem zmian o niespotykanej wcześniej gwałtowności. W etyce oraz w niemal każdej innej dziedzinie twierdzi się, iż nowe pytania wymagają nowych odpowiedzi. To samo prawdopodobnie mówiono kiedyś o każdej z epok. Można sobie wyobrazić Adama mówiącego do Ewy w momencie opuszczania raju: "Moja droga, żyjemy w okresie przejściowym". Założeniem współczesności jest, że przejście to prowadzi zawsze do czegoś lepszego. Nieograniczona nowoczesna wrażliwość na zmianę jest cechą neofila - miłośnika tego, co nowe. Jadąc autobusem w Nowym Jorku, zauważyłem anons firmy telekomunikacyjnej, śmiało głoszącej credo neofilów: "Zmiana jest dobra!", oparte na niewyartykułowanym i być może podświadomym założeniu, że ten proces zmierza w jakimś kierunku i posiada swój koniec albo, jak to nazywali Grecy, telos. Mówiąc językiem filozoficznym, zmiana jest teleologiczna. Jest czymś dobrym, ponieważ stanowi kolejny krok na drodze historii zmierzającej w kierunku jakiegoś bliżej nie określonego i być może nawet niemożliwego do określenia dobra. Taka jest współczesna wiara. O ile rozsądni ludzie mają trudności z uproszczonym twierdzeniem, mówiącym, iż zmiana jest czymś dobrym, o tyle mają oni takie same trudności z twierdzeniem przeciwnym, mówiącym, iż zmiana jest czymś złym. Skłanianie się ku jednej lub ku drugiej propozycji wyznacza różnice pomiędzy postawami określanymi zwykle jako konserwatywne bądź liberalne, lub, jak wolą niektórzy, progresywne. Jednak nawet osoby najbardziej postępowe przyznają, iż w historii zdarzają się kroki wstecz, a czas nie jest narzędziem niezakłóconego postępu. Z kolei najbardziej zagorzali konserwatyści, odnoszący się z podejrzliwością do zmian, przyznają, iż istnieją przypadki niewątpliwego postępu. Na pytanie, czy w historii dokonuje się postęp, mój konserwatywny przyjaciel, który jest renomowanym naukowcem zajmującym się sprawami społecznymi, daje odpowiedź według niego rozstrzygającą: jeszcze około sto lat temu większość ludzi żyła przez przynajmniej połowę swego życia z bólem zęba. Dziś w naszym społeczeństwie niewiele osób urodzonych po 1960 r. wie, czym jest ból zęba. Postępy Osiągnięcia w dziedzinie opieki medycznej, chociaż często przesadnie podkreślane, przywoływane są jako niepodważalny dowód, uzasadniający wiarę w postęp. To samo mówi się o postępie gospodarczym. Fakt, iż trzydzieści milionów Amerykanów, którzy są dziś oficjalnie zaliczani do osób żyjących "w biedzie", żyje - poza stosunkowo nielicznymi wyjątkami - na poziomie uważanym zaledwie dwadzieścia pięć lat temu za "średni", nie jest bez znaczenia. Ponadto prawie wszystkie produkty, które kupujemy - począwszy od samochodów, a skończywszy na jednorazowych maszynkach do golenia i materacach na łóżko - przy uwzględnieniu inflacji są dziś tańsze i lepsze niż dwadzieścia pięć lat temu. Nie mówiąc już o wielu towarach, które dwadzieścia pięć lat temu w ogóle nie istniały. Jakiś czas temu byłem na Kubie i spacerując jedną z niszczejących ulic Hawany, próbowałem zidentyfikować zagadkowy, uporczywy odgłos stukania dochodzący z rządowego biura. Był to stukot maszyny do pisania - trafny symbol tego, co postęp pozostawił w tyle. Nie powinniśmy się ograniczać jedynie do oznak postępu historycznego, zaczerpniętych z medycyny, gospodarki czy techniki. Czyż nie istnieje także zjawisko, które słusznie jest nazywane postępem moralnym? W historii naszego kraju odrzuciliśmy niewolnictwo oraz narzuconą w majestacie prawa segregację rasową i prawie nikt nie wątpi, iż jest to związane z postępem moralnym. Ostatnie dziesięciolecia, pełne zmian w pojmowaniu ról obu płci oraz ponownego definiowania tego, czym jest rodzina, były już bardziej wieloznaczne, ale zwolennicy tych zmian wyrażają przekonanie, iż uznanie ich za postęp jest jedynie kwestią czasu. Także w rzeczywistości, którą możemy nazwać moralnością polityczną, wydaje się, że historyczne katastrofy czegoś nas nauczyły. Poza małymi grupami paramilitarnymi niewielu dziś opowiada się za reżimem odwołującym się do reguł wynikających z wyższości krwi aryjskiej, dalej, wyjąwszy nasze uniwersytety, także jedynie nieliczni proponują przeprowadzenie kolektywizacji własności prywatnej. Fakt, że przynajmniej na Zachodzie nie prowadzimy wojen religijnych, dowodzi z pewnością ogromnego postępu. Dobrze, że tak się dzieje niezależnie od tego, czy jest to spowodowane spadkiem religijnego zaangażowania, czy też tym, iż zaczęliśmy pojmować, że wolą Bożą jest, abyśmy nie zabijali się w następstwie sporów dotyczących rozumienia tej woli. Upieram się jednak - i jeszcze do tego wrócę - przy tezie, iż takie przypadki postępu moralnego stanowią rozwinięcie lub ujawnienie się otrzymanej mądrości moralnej - mądrości, którą uważa się za pewnego rodzaju wiedzę. Czas zwątpienia Istotne jest, iż ci, którzy opowiadają się za ewangelią postępu, nie są pozbawieni poważnych dowodów potwierdzających ich wiarę. Trudno jednak zaprzeczyć, iż wiara w postęp nie jest już dziś tak żywa jak kiedyś. Poza firmowymi specami od reklamy deklarującymi, iż na wiele sposobów "czynią rzeczy lepszymi", wyrażany pełnym głosem entuzjazm dotyczący ewangelii postępu należy dziś do rzadkości. Prawdopodobnie najczęściej cytowanym wierszem naszych czasów jest refleksja W.B. Yeatsa nad "Drugim przyjściem", w której autor zauważa: "Wszystko jest w rozpadzie, w odśrodkowym wirze". Rzeczywista lub wyimaginowana perspektywa zbliżającej się katastrofy ekologicznej oraz aż nazbyt realna możliwość rozprzestrzeniania się broni atomowej, chemicznej i biologicznej, obok wielu innych kwestii, rzuca cień na przyszłość i sugeruje, iż - parafrazując Eliota - świat może skończyć się zarówno wybuchem, jak i skomleniem. Pisząc o tym, należy zauważyć, iż owo rzucanie cienia rozpoczęło się od wystrzałów 1914 r., kiedy to mówiło się, iż na całym świecie "gasły światła". Jako student collegeŐu czytałem pamiętniki brytyjskiego filozofa Bertranda Russella. Pamiętam ogromne wrażenie, jakie zrobiło na mnie stwierdzenie, iż nikt, kto nie był dzieckiem przed 1914 r., nie może wiedzieć, czym jest prawdziwe szczęście. W będącym jego własnością uprzywilejowanym i oświeconym świecie wszystkie dobre rzeczy wydawały się wówczas możliwe, wręcz nieuchronne, i wszystko było jedynie kwestią czasu. W związku z rewolucją francuską, która miała miejsce ponad sto lat wcześniej, Wordsworth mógł zawołać: "Rozkoszą było żyć u jej początku, /Zaś bycie młodym oznaczało prawdziwe szczęście!". Ludzkość wydaje się dziś znacznie starsza. Z pewnością w ciągu ostatnich dziesięcioleci byliśmy świadkami kontrkultury, która w spazmach historycznej amnezji wydała dzieci-kwiaty głoszące Erę Wodnika do melodii "The Times They Are A-Changing". Dorośli rozumieli więcej, nawet jeśli wielu czuło się w obowiązku pozwolić sobie na młodzieńcze odrzucenie świata, który stworzyli, a który ich dzieci miały w pogardzie. Jednak te same dzieci, obecnie establishment w średnim wieku, kierujący prawie wszystkimi dziedzinami życia, wydają się powątpiewać w potwierdzenie się doktryny historycznego postępu. Pokolenie Woodstock zachłysnęło się młodzieńczą ekstazą, a obecnie wspomina z nostalgią ten czas "oderwania się" od realnego świata. Jak można naprawdę wierzyć w postęp pod koniec bez wątpienia najkrwawszego wieku w historii - wieku bitwy nad Sommą, Oświęcimia, Archipelagu Gułag, maoizmu, nalotów dywanowych, masowego głodzenia jako oficjalnej polityki rządu? W tym stuleciu tak wielu ludzi zostało świadomie i dobrowolnie zabitych przez innych, iż szacunkowe obliczenia historyków różnią się o dziesiątki milionów, a ich spory kończą uzgodnieniem, że różnice należy dzielić przez pół, bądź zaokrąglać do najbliższych dziesięciu milionów. Można dojść do wniosku, że nie był to dobry wiek dla idei postępu jako takiej, szczególnie zaś dla idei postępu moralnego. Upadek Zachodu i narodziny utopii Krótko po tym, jak podczas pierwszej wojny światowej "zgasły światła na całym świecie", Oswald Spengler opublikował swoje dwutomowe dzieło "Der Untergang des Abendslandes" ("Zmierzch Zachodu"). Zawodowi historycy postawili pod znakiem zapytania naukowy charakter pracy Spenglera. Jednak wielu najbardziej inteligentnych i najlepszych z ówczesnego pokolenia przypuszczało, iż Spengler mówi prawdę. Ulegli oni nastrojowi poematu Eliota "Ziemia jałowa", opublikowanego w tym samym roku co drugi tom dzieła Spenglera. Po proklamowaniu przez Henry LuceŐa idei "wieku Ameryki", po wielkiej depresji, kolejnej wojnie oraz zaprzeczeniu wspomnianej idei przez konflikt w Wietnamie oraz wszelkie związane z nim sprawy, Robert Nisbet opublikował w 1980 r. książkę "History of the Idea of Progress" ("Historia idei postępu"). Nisbet uważał, iż pomimo spazmatycznych wybuchów coraz bardziej zdesperowanego optymizmu idea postępu chyli się ku upadkowi albo nawet już jest martwa. Idea postępu - twierdzi Nisbet - pojawiła się w klasycznej Grecji wraz z jej fascynacją wiedzą - fascynacją, która została przejęta i wprowadzona do intelektualnego i praktycznego użytku przez chrześcijaństwo. Od wczesnych Ojców Kościoła, poprzez późne średniowiecze aż do XVII-wiecznego purytanizmu Izaaka Newtona i Roberta BoyleŐa powszechne było przekonanie, iż nieustannie poszerzająca się wiedza niesie obietnicę złotego wieku. Przekonanie to, chociaż przybierające często wojującą, zsekularyzowaną formę, kierowało także Oświeceniem, które w wymiarze historycznym polegało na żerowaniu na kapitale chrześcijańskiej wiary. Zakładany związek pomiędzy wiedzą a postępem wyjaśnia to, co Nisbet opisywał jako liberalne przekonanie, iż "wykształcenie" jest panaceum na ludzkie problemy - przekonanie torujące drogę do utopii. Jednak, jak powiada Nisbet, aż do lat 70. cała debata dotyczyła granic wiedzy, końca naukowych poszukiwań oraz nierzetelności twierdzeń o istnieniu obiektywnej prawdy. Na długo wystawianym przedstawieniu nowoczesności i postępu opadała kurtyna. To, co można by nazwać "postmodernizmem", czekało z boku sceny. Przez wiele stuleci argumentowano, iż wiedza oznacza postęp, obecnie zaś - jak często się słyszy - postęp w zakresie rzeczywistej wiedzy zmierza do swego kresu. W 1978 r. całe wydanie pisma naukowego "Daedalus" zostało poświęcone artykułom na temat "granic poszukiwań naukowych". Zdaniem autorów nie tylko nauka nie posiada kulturowego, czy nawet moralnego autorytetu, którym kiedyś się cieszyła, również wielu naukowców ma wątpliwości co do swoich przedsięwzięć. Niektórzy autorzy posunęli się nawet do sugestii, iż możemy być świadkami odwrócenia się ról pomiędzy nauką i religią, polegającego na dominacji religii w zakresie dostarczania trwałej definicji naszych historycznych uwarunkowań. Kanon przypadku Kilka lat wcześniej wybitny biolog molekularny Gunther Stent opublikował przy wsparciu Amerykańskiego Muzeum Przyrodniczego powszechnie czytaną książeczkę "The Coming of the Golden Age: A View of the End of Progress" ("Nadejście złotego wieku: Perspektywa końca postępu"). W użytej przez Stenta nazwie "złoty wiek" zawarta jest ironia, ponieważ to, co sam opisał, było upadkiem bądź stagnacją w prawie każdym aspekcie życia naukowego, społecznego czy artystycznego. Jego krytyka była czymś znacznie subtelniejszym niż lamenty nad rosnącą dowolnością i dekadencją. Stent zauważył na przykład, iż postępowi współczesnej sztuki towarzyszy wolność od przyjętych kanonów i ograniczeń oraz to, że wolność ta niszczy samą sztukę. "Zgoda artysty na niemal całkowitą wolność wyrazu powoduje obecnie ogromne trudności poznawcze w możliwości oceny swojej pracy. Brak uznawanych kanonów redukuje w oczach obserwatora akt twórczy artysty do czegoś bliskiego przypadkowi. Innymi słowy ewolucja artystyczna podążająca jednokierunkową drogą ku wolności, zawiera w sobie element samoograniczania się". Stent zauważył, iż podobne poczucie granic oraz kresu postępu jest oczywiste w tak zwanych naukach empirycznych oraz w jego własnej dziedzinie - biologii molekularnej. Możemy podchodzić do takich stwierdzeń z pewnym sceptycyzmem. Kiedy Sumerowie wynaleźli koło, pojawili się prawdopodobnie tacy, którzy twierdzili, że oznacza to kres postępu. Francuski historyk Charles Perrault napisał w 1687 r.: "Nasz wiek doszedł do absolutnego szczytu doskonałości. A ponieważ przez kilka lat tempo postępu było znacznie wolniejsze i wydawało się prawie niedostrzegalne - podobnie jak dni wydają się już więcej nie wydłużać, gdy przybliża się letnie przesilenie - miło jest pomyśleć, iż prawdopodobnie nie istnieje wiele rzeczy, których powinniśmy zazdrościć przyszłym pokoleniom". Cel historii został osiągnięty albo jest już w zasięgu ręki. Stent wypowiada się jednak nie na podstawie pełnego zadufania samozadowolenia, lecz na skutek dogłębnego zrozumienia faktów naukowych. Opisuje kolejne etapy rozwoju dominacji idei naukowego postępu w wyjaśnianiu nawet najbardziej złożonych zjawisk. Obecnie doszliśmy - powiada - do "końca postępu", ponieważ zbliżyliśmy się do "paradoksu jaźni i materii". Stent pyta więc: "Czy jest prawdopodobne, aby świadomość - ta niepowtarzalna cecha mózgu, która wydaje się obdarzać zespół jego atomów samoświadomością - będzie kiedyś wyjaśniona?", i sam na to pytanie odpowiada negatywnie. Równocześnie sugeruje, iż poszukiwanie "molekularnego" wyjaśnienia świadomości jest po prostu "stratą czasu". "Stąd, jeśli chodzi o świadomość, możliwe jest, iż poszukiwanie jej fizycznej natury przybliża nas do granic ludzkiego zrozumienia, w ramach którego mózg może być niezdolny do wyjaśnienia siebie samego na drodze końcowej analizy". Poszukiwanie końca Dziś powiązanie pomiędzy mózgiem, jaźnią oraz świadomością jest przedmiotem zaciekłych sporów wśród naukowców, filozofów i teologów. Jeden z podstawowych problemów można przedstawić w następujący sposób: ludzki mózg, abyśmy mogli go zrozumieć, musiałby być znacznie prostszy, niż jest w rzeczywistości. Jednak jeśli nasz mózg byłby wystarczająco prosty, abyśmy mogli go zrozumieć, byłby równocześnie zbyt prosty, aby móc to zrozumieć. Brzmi w tym nuta rozterki, która nie dotyka jednak głębszych pytań na temat relacji pomiędzy mózgiem, jaźnią i świadomością. Podobne ograniczenia mają oczywisty charakter w innych dziedzinach nauki. Wystarczy podać tylko jeden oczywisty przykład: kosmologowie, którzy zgłębiają strukturę relacji pomiędzy czasem i przestrzenią we wszechświecie, twierdzą, iż miliardy lat świetlnych oddzielają nas od danych, które możemy badać, co oznacza, że nigdy nie wiemy, co się obecnie dzieje w przestrzeni oddalonej od nas o miliardy lat świetlnych, a nawet co w tym kontekście oznacza stwierdzenie "teraz". Sama logika tej sytuacji przesądza o tym, że nie można jej zmienić - ani teraz, ani w przyszłości. Naukowcy żyjący miliard lat później - jeśli jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić - wciąż będą o miliardy lat świetlnych oddaleni od danych dostępnych ich analizie. Nawet jeśli, w sposób, którego nie można sobie dziś wyobrazić, bylibyśmy w stanie - jak to się mówi - przeskoczyć ogromny odcinek czasu i znaleźć się w przyszłości, to przed osiągniętym punktem znajdzie się nieskończona ilość innych punktów, których nie dosięgliśmy. Innymi słowy - nie ma końca, a uświadomienie sobie tego stanowi rdzeń koncepcji mówiącej o końcu postępu. Nie jestem astronomem, fizykiem czy biologiem molekularnym i nic na to nie poradzę. Śledzę jednak te dyskusje z wielkim zainteresowaniem. Szczególnie ciekawa dla teologa i filozofa jest dyskusja na temat połączenia jaźni i materii, która zwłaszcza w świetle tego, co fizycy nazywają "zasadą atrofii", jest wielce sugestywna, jeśli chodzi o biblijne rozumienie człowieka stworzonego na Boży obraz i podobieństwo, człowieka, który jeśli tego chce, może być uczestnikiem świadomości Boga. Dogłębne wyjaśnienie tych kwestii odciągnęłoby nas jednak zbytnio od głównego tematu. Pytanie będące w zasięgu ręki dotyczy bowiem idei postępu oraz tego, jak idea ta jest w chwili obecnej kwestionowana, nie tylko poprzez wydarzenia w polityce, życiu społecznym i kulturze, lecz również w nauce, która postępując według swej własnej rygorystycznej metodologii, odkrywa, iż istnieje wiele rzeczy, których nie znamy i nigdy nie będziemy w stanie poznać. Ktoś może protestować i twierdzić, że ograniczenia te są marginesem, że wciąż istnieją szerokie przestrzenie możliwych odkryć otwarte dla przyszłych pokoleń. Tak to zwykle jest z ograniczeniami, że z definicji znajdują się one na marginesie. Istotne jest jednak, iż został zerwany związek między wiedzą i postępem, który pojawił się w starożytnej Grecji, a w formie nazwanej przez nas naukową był dotychczas zarówno motorem, jak i gwarantem nowoczesności. Tak twierdzą niektórzy z ważniejszych myślicieli naszych czasów. Postęp przyszłości i religia Coś jeszcze innego kierowało jednak ideą postępu. Nawiązując do raczej melancholijnej książki Nisbeta poświęconej temu tematowi, przywołajmy postawione w jej epilogu pytanie: "Jaka jest przyszłość idei postępu na Zachodzie?". Rozwijając tę myśl, Nisbet mówi: "Jakakolwiek odpowiedź na to pytanie wymaga odpowiedzi na pytanie wcześniejsze: Jaka jest przyszłość judeochrześcijaństwa na Zachodzie?". Dalej stwierdza, że wielcy myśliciele Oświecenia, np. Lessing, Kant, Herder oraz Priestley, widzieli, że idea postępu jest "ściśle i głęboko związana z chrześcijaństwem". Jest to prawdą także w odniesieniu do niezwykle wpływowych proroków postępu. "Dojrzałe pisarstwo Saint-Simona i ComteŐa, wybitnych postaci w historii idei postępu, potwierdza tę tezę. Nawet Mill, przez większą część swego życia zdeklarowany ateista, doszedł pod jego koniec do wniosku, iż chrześcijaństwo jest nieodzowne zarówno dla postępu, jak i zachowania porządku". Jeśli chodzi o Karola Marksa, powszechne jest dziś przekonanie, iż jego wielka ideologiczna struktura dialektyki historii jest jedynie heretycką wariacją na tematy chrześcijańskie. Chociaż melancholia Nisbeta jest głęboka, to wyraża on może słabą, ale jednak nadzieję, iż religijne przebudzenie może jeszcze uratować ideę postępu, i dostrzega nawet oznaki takiego przebudzenia. Dziś, dwadzieścia lat później, wielu uważa, że oznaki te są bardziej widoczne. Nisbet cytuje Yeatsa: "Z pewnością jakieś objawienie jest w zasięgu ręki?", Może tak, a może nie. I kończy swoją książkę stwierdzeniem: "Na podstawie doświadczenia historycznego wydaje się oczywiste, iż jedynie w kontekście prawdziwej kultury, której jądrem jest głębokie i rozległe doświadczenie tego, co święte, prawdopodobne jest, iż odzyskamy zasadnicze warunki postępu oraz wiary w niego - przeszłość, teraźniejszość i przyszłość". Postęp dogmatem. Postęp wiarą. Te stwierdzenia brzmią jak religia - religia postępu. W ten sposób postęp stał się fałszywą religią, wręcz idolem, oraz zmartwieniem wielu chrześcijańskich i żydowskich myślicieli czasów nowożytnych. Niewielu wyraziło swoje wątpliwości z taką intensywnością i proroczą pasją jak Reinhold Niebuhr. Żaden amerykański teolog od czasów Niebuhra (zm. 1971) nie wywarł tak przemożnego wpływu na nasze życie intelektualne. Jako mistrz tego, co zostało nazwane neoortodoksją, precyzyjnie zaatakował on połączenie judeochrześcijaństwa i idei postępu, które Nisbet i wielu innych chciało ożywić. W swoich wykładach z Gifford z 1939 r., opublikowanych pod nazwą "Nature and Destiny of Man" ("Natura i przeznaczenie człowieka"), Niebuhr zauważał: "Idea postępu jest możliwa jedynie na gruncie kultury chrześcijańskiej. Jest to zsekularyzowana wersja biblijnej apokalipsy oraz hebrajskiego rozumienia historii, która ma sens, w odróżnieniu od historii w ujęciu Greków". Zsekularyzowana "katolicka synteza" Niebuhr nie uważał tego za komplement wobec kultury chrześcijańskiej. Jego zdaniem idea postępu jest kulturowym wypaczeniem autentycznego chrześcijaństwa. Jako zagorzały protestant, piszący w czasach poprzedzających rozkwit ekumenicznych obyczajów, winą za to wypaczenie obarczał on to, co nazwał "katolicką syntezą" natury i łaski. Synteza ta została zsekularyzowana w czasach Odrodzenia i nowoczesności. Zdaniem Niebuhra zsekularyzowana idea postępu wyłoniła się z biblijnego rozumienia celu historii. Oderwała się ona jednak od prawdy biblijnej, mówiącej, iż wypełnienie się historii przekracza ją samą. Odrzuciła przez to jakiekolwiek pojęcie sądu Bożego. Tak więc zsekularyzowana wersja historii zakończyła się "brakiem świadomości dwuznacznych i tragicznych elementów historii". Prawdą jest, powiada Niebuhr, iż ludzka historia jest pełna niekończących się możliwości, jednak idea postępu zapomina o tym, iż są to niekończące się możliwości prowadzące zarówno w kierunku dobra, jak i zła. "Tak więc historia nie posiada rozwiązania swego własnego problemu". Niebuhra oskarżono o posępny i pesymistyczny pogląd na historię, on sam nazwał go jednak "chrześcijańskim realizmem". Jego zdaniem nawet ludzie pozbawieni idei postępu, wątpiący w osobisty, społeczny i naukowy rozwój mogą przyczynić się do rozwoju dobra. Istnieje bowiem coś takiego jak "twórcze zwątpienie", które prowadzi do wiary, zaś taka wiara "staje się mądrością nadającą ČsensÇ życiu i historii, które w przeciwnym razie pozostałyby bezsensowne". To, czego powinniśmy się byli nauczyć przez ostatnie dwieście lat, szczególnie zaś na podstawie tragicznych wydarzeń tego wieku, to fakt, iż historia nie jest odpowiedzią na pytanie, którym jest ona sama. Niebuhr zgrabnie ujął to zagadnienie: "Innymi słowy nauczyliśmy się, iż historia nie jest swym odkupicielem". Wypełnienie krzyża Wnioski Niebuhra mogą nie przekonywać, jednak jego wrażliwość jest nieocenionym zabezpieczeniem przeciwko płytkiemu sentymentalizmowi i utopijnym fantazjom, które zdecydowanie za często towarzyszyły refleksji na temat historii oraz jej możliwości. Niebuhr słusznie przypomina nam, iż nie jest ona nieprzerwanym marszem postępu. Według chrześcijańskiego poglądu na rzeczywistość doświadczenie zarówno osobiste, jak i społeczne ma kształt krzyża i jest drogą krzyżową. Równocześnie krzyż nie jest ostatecznym słowem, istnieje bowiem zmartwychwstanie i jest to zarówno zmartwychwstanie w historii, jak i zmartwychwstanie historii. Przede wszystkim jednak jest to zmartwychwstanie zawarte w historii Jezusa - i jest to jedynie przedsmak, wstęp lub obietnica zmartwychwstania wszystkich rzeczy. To z pewnością obraz zapożyczony z wielkich hymnów kosmicznych św. Pawła, znajdujących się np. w pierwszych rozdziałach Listów do Efezjan i Kolosan. Do Efezjan Paweł pisze: "przez to, że [Bóg] nam oznajmił tajemnice swej woli według swego postanowienia, które przedtem w Nim powziął dla dokonania pełni czasów, aby wszystko zjednoczyć na nowo w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi" (Ef 1, 9-10). Wizji tej nie da się oddzielić od zdecydowanie żydowskiego rozumienia czasów mesjańskich. Główna różnica pomiędzy żydami a chrześcijanami dotyczy tego, czy i w jaki sposób czasy mesjańskie są antycypowane w osobie Jezusa, którego chrześcijanie nazywają Chrystusem. Zarówno bowiem dla chrześcijan, jak i dla żydów przeszłość i teraźniejszość uczestniczą w tym, co św. Paweł nazwał "pełnią czasu". W powołaniu Abrahama, wyborze Izraela, obietnicach danych poprzez proroków oraz - dla chrześcijan - w przyjściu Chrystusa, plan historii wypełnia się. Żydzi spierają się między sobą, podobnie jak chrześcijanie, na temat eschatologicznych scenariuszy oraz apokaliptycznych szczegółów, osiągnięcia "pełni czasu". Wszyscy jednak zgadzają się, że historia nie polega, używając słów cyników, na jednym przeklętym wydarzeniu następującym po drugim; historia wypełni się w królestwie Bożym. Niebuhr ma bez wątpienia rację, kiedy mówi, że "historia nie jest swoim własnym odkupicielem". Jednak biblijny pogląd - pogląd, który jest konstruktywny dla zachodniej kultury zarówno w jej religijnym, jak i świeckim kształcie - mówi, że historia posiada swego Odkupiciela oraz że ten Odkupiciel, chociaż zasłonięty i czasami ukryty, jest obecny i działa w samej historii. Szanując ekumeniczne obyczaje, należy jednak uznać, iż istnieje napięcie, o ile nie konflikt, między tym bardzo protestanckim odczytaniem historii przez Niebuhra a "katolicką syntezą". W naszych czasach jest ona energicznie ukazywana w pontyfikacie Jana Pawła II. W październiku 1998 r. Papież ogłosił swą trzynastą encyklikę Fides et ratio, w której w sposób zdecydowany potwierdza, iż pomiędzy wiarą i rozumem, nauką i religią, filozofią i objawieniem nie może być żadnego konfliktu; wszystkie prawdy stanowią bowiem jedno, gdyż Bóg, źródło i kres całej prawdy, jest jeden. Ludzie ze swej istoty poszukują prawdy, zaś objawienie dostarcza temu poszukiwaniu ostatecznego horyzontu. Słowo Boże, albo inaczej mówiąc Logos, który jest porządkującą przyczyną wszystkich rzeczy, wcielony został w historię i gwarantuje, że poszukiwanie prawdy nie dokonuje się na próżno. Jednak jej pełne poznanie otrzymamy dopiero na końcu czasów, a w drodze zarówno wierzący, jak i niewierzący, którzy uczciwie jej poszukują zgodnie z zasadami nauki i rozumu, będą usprawiedliwieni. Jest to z pewnością śmiała wizja, czy jest to jednak doktryna postępu? Odpowiedź jest zarówno pozytywna, jak i negatywna. Jeśli przez postęp rozumiemy gładki, narastający i niemal automatyczny ruch w czasie od tego, co gorsze, do tego, co lepsze, od ignorancji do oświecenia, odpowiedź z pewnością będzie negatywna. Jeśli jednak za postęp uznajemy fakt, że ludzkie istoty są wolnymi wykonawcami, zdolnymi do uczestnictwa w transcendentnym celu, który jest zarazem immanentny w historii i niesie ze sobą niepodważalną obietnicę potwierdzenia tego wszystkiego, co prawdziwe, dobre i piękne, wówczas odpowiedź będzie pozytywna. Odwrotny postęp Postęp moralny można jednak rozumieć całkowicie inaczej. Wskazaliśmy już na wydarzenia tego wieku, które w tak brutalny sposób podważyły ideę moralnego postępu. Powinniśmy więc przynajmniej dopuszczać taką możliwość, iż jesteśmy dziś świadkami nie tyle moralnego postępu, co dramatycznego moralnego regresu. Podczas gdy, jak już zauważyliśmy, osoby uprawiające nauki ścisłe wyrażają nową pokorę, jeśli chodzi o granice swej wiedzy i kontroli, wielu spośród tych, którzy pracują w dziedzinie teorii i praktyki etycznej, wykazuje bezgraniczną arogancję. Dla przykładu Uniwersytet Princeton powierzył niedawno prestiżową katedrę etyki australijskiemu etykowi Peterowi Singerowi. Singer zdobył sławę, albo raczej niesławę, broniąc praw zwierząt jako równych prawom ludzi lub od nich ważniejszych. |
|